TumblrFeed

Curate, connect, and discover

Analyse I Think - Blog Posts

2 years ago

Największa zbrodnia jaką popełniło Super to zrobienie z Battle of Gods i Ressurection of F filmów, które potem zostały przepisane i ponownie zaanimowane jako arki, zamiast wydać więcej kasy żeby zrobić z tego porządne, nie przeciągnięte anime od samego początku.

Obie te historie służą świetnie jako podstawa do Super. BoG wprowadza nową transformację, która jest (częściowo) podstawą ewolucji Vegety i Goku (cokolwiek o niej myślicie, to pierwszy raz kiedy idea o używaniu mocy i możliwości bogów się w ogóle pojawia w serii, a to tym po części jest chociażby Ultra Instynkt) jak i wprowadzają nowe postacie i nowy, jeszcze wyższy power ceiling (Piwusa i Whisa) którego postacie w najbliższym czasie raczej nie przebiją. RF z kolei wprowadza bardzo, bardzo dużo przyszłych motywów serii, jak: przywrócenie Freza jako potencjalne zagrożenie, Goku i Vegeta trenujący z Whiszem (?) czy to, że reszta wojowników Z zaczęła się obijać (główny punkt: Gohan). Jasne, Freza nie jest jakimś wielkim zagrożeniem, ale widzimy co jest w stanie osiągnąć w bardzo krótkim czasie.

Problem polega na tym, że kiedy oglądasz filmy to sprawiają one wrażenie mniej filmów, a bardziej odcinków anime z powycinanymi openingami. Zwłaszcza Zespół Pilafa wyskakujący nagle w środku BoG. Tak się cieszę, że w RF nie było wątku tej żaby-kapitana. Nawet jeśli założymy, że struktura filmów Dragon Ball jest inna niż standardowego filmu (*kaszel* Broly *kaszel*) to wciąż spędzamy co najmniej 1/3 BoG na Piwusie bawiącym się na imprezie Bulmy i próbującym różnych przekąsek. Like, co? Nie mówiąc już o tym, że RF jest strasznie antyklimatyczne jak na film, kiedy Freza wysadza planetę, Whis cofa czas i Goku znowu go zabija, zamiast dać Vegecie to chociaż raz zrobić! A później Bulma nawet nie go nie przytula z ulgą, bo przed chwilą widziała jak umiera!


Tags
3 years ago

To całe polowanie na Gaylen's Core w drugiej połowie drugiego sezonu naprawdę mi się nie podoba. Nawet kiedy pominiemy już, że doprowadziło do GigaMorando, który był najgorszym motywem w finale tego serialu, który zniszczył coś, co mogło być najlepszym finałem w serii.

Po pierwsze, to zmienia formę serii, przerzucając skupienie z ukrywania się, powrotu na Akirydron i poprowadzenia tam rebelii, by odzyskać władzę na polowanie na macguffin. A ponieważ macguffyn pojawił się dopiero kilka odcinków przed końcem serialu, w połowie drugiego sezonu, jego jedynym celem jest przyśpieszyć tempo i bycie wymówką dlaczego finał ma się odbyć tu i teraz.

Pomiędzy szukaniem macguffynu nie ma przerw na nic innego. Każdy odcinek kręci się wokół tego. Nie ma miejsca na cokolwiek innego. Poszukiwanie próbuje być wymówką na rozwinięcie relacji między rodzeństwem, a ich rodzicami, ale... ugh... cały odcinek jest tak pogmatwany jeśli chodzi o logikę i działanie świata, że to średnio wychodzi. Zwłaszcza, że koniec końców dużo więcej miejsca ma macguffyn niż relacje.

Po drugie, to zmienia cel i miejsce serialu. Bardzo wpływa na budowany do tej pory finał. Przez półtorej sezonu mówiono nam, że rodzeństwo musi wrócić do domu, żeby pokonań Morando i odzyskać tron. Ale przez Gaylen, a dokładniej ponieważ jest on ukryty na ziemi, priorytet się zmienia. Nagle miejscem zapowiadanej walki nie jest Akirydion tylko Ziemia.

To strasznie śmierdzi starymi serialami telewizyjnymi, gdzie wyrzucano kosmitów na ziemię i o nich zapominano, bo nie było budżetu na tworzenie kosmosu i innych planet. I jasne, protagoniści mają jakieś przywiązanie do Ziemi - a my jako widownia mamy oczywiście swoje - ale dużo bardziej naturalnym finałem serii o rodzinie królewskiej z kosmosu, która ucieka przed tyranem byłaby walka o odbicie ich rodzinnej planety. Morando nie miałby nawet powodu, żeby przybyć interesować się Ziemią bez rdzenia. Tak, to, że rodzeństwo żyło było ważne, ale ważniejsze było umacnianie władzy na Akirydionie.

Zaczynam się zastanawiać czy ten serial nie dostał jakichś poważnych zmian scenariusza w międzyczasie, które przerzuciły nacisk z Akirydionu na Ziemię. Nawet Rebelia miała ważniejszą rolę w pierwszym sezonie.

No i potrzecie, ale to jest już bardzo prywatne. Galen to legendarna figura, która dla większości Akirydiończyków nigdy nie istniała. A jego rdzeń już na pewno nie. Pogoń za nim przerzuca serial z SF na kosmiczne fantasy, które próbuje udawać SF. Na dodatek to odbiera też trochę unikalności 3Below. W końcu uganianie się za magicznym artefaktem, który po w padnięciu w ręce głównego złego dodaje mu mocy i pozwala zrealizować długo odkładany plan to nie jest dokładnie nowość dla Tales of Arcadia. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że mamy też dobrego kolesia, którego protagoniści nazywają zdrajcą przez to, co uważa za słuszną decyzję; pseudo-prawą rękę złego, który go zdradza i ginie; wyjawienie wielkiego sekretu protagonistów przed całym miastem podczas dużego, publicznego wydarzenia, które pokrywa się z czasem ataku i pare innych rzeczy, które mogłyby być przypadkowe i normalne, ale w kontekście dają wrażenie podobne do Trollhunter.


Tags
3 years ago

Podoba mi się, że serial próbował skonfrontować Aje z błędami jej rodziców. Zwłaszcza, że Aja jest tą, która wróci na Akirydion i będzie musiała to posprzątać.

Tylko to wciąż było jak dla mnie za mało. Po pierwsze oboje rodzeństwa powinni się z tym zmierzyć. Kiedy doszło do zdrady Varvatosa oboje musieli sobie z tym poradzić. Nawet, jeśli Krel miał na to cały odcinek, a Aja poradziła sobie z tym szybciej, to wciąż przechodzili przez to oboje.

Ale kiedy Aja szuka informacji o zniszczonej planecie i winach swoich rodziców, Krel nie był przy tym. Robiła to sama. Jako jedyna okazała współczucie. Krel nawet nie uwierzył w to wszystko. Machnął ręką i o tym zapomniał.

A biorąc pod uwagę jak luźno polityka była w tej serii - z całą rebelią będącą tylko "oh, tak. ludzie się buntują bo słuchają złego dyktatora-psychopaty, który chce zabić dobrych i umiłowanych władców, problemy, jakie problemy?" - to naprawdę widać, że nikt nie chciał się tym zajmować.

I okej. To serial dla dzieci, skomplikowana polityka i szara moralność świata nie muszą być skupieniem serialu. Czy nawet nie musi być poruszana. Ot, zły dyktator chce przejąć władzę, bo jest zły i tyle. To nie tak, że głównym problemem Trollhunters była szara moralność i ciężkie decyzje, zmaganie się z poczuciem co jest dobre, a co złe itp. Nie. Większość problemów w Trollhunters to było "Bular zły, Gunmar zły, Gaugani źli".

Ale kiedy serial próbuje się w do zagłębić to powinien się postarać. Chcecie pokazać jak bardzo nieidealni są rodzice? Że popełniali błędy? Że sporo ludzi miało dobre powody, żeby z nimi walczyć? Że Morando znajduje sobie popleczników nie tylko dlatego, że to zły koleś i Big Bad i fabuła tego wymaga? To się na tym skupcie. Zróbcie to porządnie. Nie można stać w rozkroku, próbować tego zrobić w dwie strony.

Kiedy próbujesz poruszyć jak bardzo Król i Królowa mogli nawalić, zaczyna się rozwalać obraz Morando jako "zły bo zły". Zaczynają się pytania "Gdzie jeszcze popełnili błąd?", "Jak dużo popleczników Morando jest w jakimś stopniu ich ofiarami?", "Jak dużo Aja i Krel tak naprawdę nie wiedzieli?", "Ile więcej sekretów ukrywali Król i Królowa?" itp. A kiedy te pytania się pojawiają, ale reszta grupy na nie nie reaguje, całość się rozpada.


Tags
3 years ago

Odcinek ze szkołą letnią to jeden z moich ulubionych odcinków 3Below.

Z jednej strony jest ważną częścią 3Below. Widzimy jak dużo wpływu ma Kubritz, skoro była w stanie wysłać dzieciaki do szkoły letniej. Z drugiej widzimy, że nie wie absolutnie nic o Tarronach i prawdopodobnie też nie wie aż tak wiele o kosmitach, skoro uznała, że Aja oblewająca WF to dobry pomysł. To są kosmici. Historia byłaby bezpieczniejszym strzałem!

Widzimy ogromne wsparcie jakie Aja i Krell dostali od swoich przyjaciół, co będzie świetnie przywołane w finale. I jednocześnie widzimy co Kubritz podejmuje działania związane z poznaniem sekretnej tożsamości rodzeństwa i zostaje odepchnięta przez grupę dzieci ze szkoły średniej i ich nauczyciela. To wyjaśnia też dlaczego Kubritz nie najeżdżała ich w kolejnym odcinku.

Z drugiej strony mamy też kontynuację wątków Trollhunters. Widzimy jak Tobi płaci za ratowanie świata. Widzimy też, chyba po raz pierwszy, jak mieszkańcy Arcadi reagują na Aargha (czy jakiegokolwiek Trolla)

No i jest prawdopodobnie jedno z najbardziej naturalnych wspomnień continuity w serii, kiedy Mary pyta się o "Chorobę Jima Lake'a". Oczywiście, że to pierwsze o czym dzieciaki pomyślą, w końcu Jim opuszczał szkołę przez tygodnie, kiedy Claire i Toby używali tego jako wymówki! Nawet jeśli wiedzą, że to był fake, to powinno być pierwsze co przyjdzie do głowy.


Tags
3 years ago

Bardzo podoba mi się, że arki Aji i Krela nie były po prostu odwróceniem siebie nawzajem. Ich arki sprawiają wrażenie, jakby po prostu zamienili się miejscami: Krel zaczyna jako ten odpowiedzialny, uważny książe, a kończy jako chłopak, który wybiera w miarę normalne życie z przyjaciółmi; podczas gdy Aja zaczyna jako buntownicza księżniczka, która ucieka od obowiązków by dostać odrobinę normalności, by skończyć jako królowa, która akceptuje swoją rolę i odpowiedzialność.

Ale to nie całkiem tak.

Krel był dzieckiem, który nie miał swojego miejsca, nie umiał się w pełni odnaleść, więc słuchał tego o co prosili go rodzice. Ale z czasem zaczął odnajdywać swoje miejsce w Arkadii. Znalazł przyjaciół, znalazł pasję, znalazł rzeczy na których mu zależało. W końcu się gdzieś odnalazł, więc kiedy nadszedł czas, postanowił zostać.

Z kolei Aja uciekała od swoich obowiązków, ale dlatego, że nie czuła się na nie gotowa. Zależy jej na mieszkańcach i obawia się własnej porażki. Próbuje uciec do jakiejś iluzji normalności, którą na Ziemi dostaje poprzez szkołę czy przyjaciół. Pod koniec serialu akceptuje swoją odpowiedzialność, w końcu rozumie, że nikt nie czuje się gotowy.


Tags
3 years ago

Oto czwarta (i mam nadzieję, że ostatnia) część mojej krytyki finału Trollhunters. To będzie głównie miks wszystkiego czego nie powiedziałam do tej pory. To trochę mniejsze problemy, które pewnie nie przeszkadzałyby mi tak bardzo gdy nie poprzednie 1,5K słów zażaleń. Cieszę się, że w końcu mogę zakończyć ten rant i wrócić do re-watchowania serii.

Spis Treści:

1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? 2. Dwa finały Trollhunters 3. Cała ostateczna walka to bałagan 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie (obecny post)

Dodatkowe Uwagi

Mogłabym się rozpisać dlaczego mi przeszkadza scena z mieczem. Ale naprawdę nie chcę dobić w tym eseju do 2K słów, więc w skrócie: jeśli nawet samo zniszczenie miecza było jakoś uzasadnione - w końcu widzieliśmy złamany Daylight w Unbecoming (?) - to wciąż to jak Morgana przeżyła przebicie mieczem jest dla mnie zagadką. Nie pamiętam, by chociaż raz wspomniano, że miecz nie działa na ludzi. Jednocześnie nic w tej scenie nie sugerowało, że Morgana jest odporna przez to, że Merlin wykorzystał jej rękę.

A skoro o Merlinie mowa. Gdzie on zniknął na całą walkę? Dosłownie ostatni raz jak go widzimy, to zostaje uwolniony z zaklęcia Morgany, a później pojawia się dopiero po całej imprezie. Co? I ja rozumiem, że może być nieprzytomny po tym co się stało, ale od tego jest reżyseria i planowanie scen. Nie było nawet zbliżenia na to jak wali w... w cokolwiek poleciał, co dopiero jakiegoś ujęcia gdzie nie może wstać. Postacie w tym serialu przetrwały gorsze rzeczy, jeśli chcecie, żebym założyła, że on stracił przytomność do końca walki, to powinniście mi to jakkolwiek zasugerować. Zbliżenie na to jak wali w budynek, żeby zaznaczyć, że to jest ważne i ciężkie nie powinno być takie trudna.

Coś jeszcze? A, tak. Bezsensowny dramat i brak konsekwencji.

Najpierw bezsensowny dramat, czyli poświęcenie Jima. Jim już się poświęcił. Trzy odcinki temu oddał swoje człowieczeństwo za zwiększenie szansy na wygraną. Zabicie go w tym momencie byłoby bardzo trudno napisać tak by miało sens i nie było zwykłym "Zabijmy protaga, żeby pokazać jacy jesteśmy odważni". A scena jego poświęcenia zdecydowanie taka nie była. Była za szybka, niedokładna. To jest problem w tego typu serialu, gdzie śmierć ważnych postaci jest tradycyjnie, przynajmniej do pewnego stopnia, gloryfikowana. I chciałam podkreślić, że w tego typu serialu, bo są filmy i seriale, gdzie ważni bohaterowie giną praktycznie randomową śmiercią jak normalni ludzie i to może być odświerzające, jeśli cała stylistyka serii na to pozwala.

Z drugiej strony, przez nie-zabijanie Jima scena między nim a Claire jest zbyt przedramatyzowana. Zwłaszcza, że przez samą etykietkę "serialu dla dzieci" dużo ciężej uwierzyć, że twórcy zabili głównego bohatera. Więc zostajemy z dziewczyną płaczącą nad chłopakiem któremu nic nie jest, w oprawie która naprawdę wygląda, jakby Jim zginął.

I to chyba dobry moment by wspomnieć o "braku konsekwencji". Mam tu głównie na myśli przedramatyzowane zniszczenie miecza Jima, które było pokazane jakby miało być czymś ważnym - nawet jeśli nie dostało za dużo uwagi, tylko po to, by Merlin odbudował go pstryknięciem palcami. Nie było żadnych konsekwencji zniszczenia Daylight. Kolejność wydarzeń jest mniej więcej taka: Morgana niszczy miecz, Jim zostaje pokonany (wcześniej zostało pokazane, że Morgana może go zaatakować i pokonać kiedy ma miecz, więc można spokojnie założyć, że ta scena nie jest rezultatem zniszczenia go), ekipa pokonuje Morganę bez niego, walka się kończy, przeskok w czasie i wszyscy się zbierają do wyruszenia... I Merlin oddaje Jimowi miecz. Kiedy Jim zniszczył amulet, musiał sobie bez niego radzić przez cały odcinek, na dodatek w krytycznej sytuacji. Kiedy Angor ukradł miecz, Jim musiał sobie bez niego radzić przez pół sezonu. Kiedy Strickler ukradł amulet, Jim chodził bez niego przez cały odcinek i musiał walczyć bez niego z Goblinami. Teraz Trolle są najbliżej pokoju jak się da, dlaczego teraz Jim dostaje swój miecz zaraz po tym jak go stracił? Pomijając już fakt, że Jim nie byłby bezbronny, gdyby twórcy nie zapomnieli, że wciąż powinien mieć bronie ze Zbroi Zaćmienia (czy jak to się po polsku nazywa...). Tak trudno było zostawić ten miecz zniszczony? Jim i tak go nie ma przez 90% czasu w Wizards, kiedy był przytomny. A cała scena nie wydawałaby się bezsensowan.

Przy okazji, wybór postaci, które umierają w tym sezonie jest dość... ciekawy. Żeby nie mówić niepokojący. Jeśli chodzi o postacie, które można uznać za pozytywne. Mamy Draala, który był kontrolowany przez jakieś dziesięć odcinków zanim zginął, a jeszcze wcześniej nie miał prawie wcale wątku i roli. A to co próbowali napisać było kompletnie zmarnowane. A później mamy... Angora, który zginął pięć minut po tym jak zmienił strony. Co? Pomijając już jak bardzo "Redemption = Dead" marnuje każdą postać, to tworzy naprawdę nieprzyjemny obraz. To śle wiadomość "Chcemy pokazać jakie stawki są wysokie, a my dorośli, bo zabijamy postacie, ale jesteśmy zbyt tchórzliwi, żeby zabić kogokolwiek ważnego". Nie uważam, że śmierć w serialach jest czymś ważnym i twórcy nie muszą nikogo zabijać, żeby napisać poważną i dojrzałą historię. Jednocześnie, kiedy już chcesz kogoś zabić, to spraw, żeby ten moment był ważny. Żeby się liczył. I najlepiej, żeby zgrywał się jakoś z ich wątkami.

Śmierć Angora była... bardzo zła. I co gorsze osłabiła śmierć Draala. Od początku: śmierć Angora była bezsensowna. Angor był żywym trupem od momentu, kiedy Jim przebił go mieczem. Gdyby w tym momencie zginęła Morgana, to byłaby dobra śmierć. Angor współpracował z Łowcą Trolli (tym samym który go zabił!) żeby pokonać swoją... mistrzynię? Panią? Coś takiego... I oddał za to życie. Umarł wolny, zabierając ze sobą tą, która odebrała mu wolną wolę. Ale to się nie stało. Morgana była nienaruszona, po czym rozsypała go na kawałeczki, jakby nigdy nic. Jego śmierć nie miała znaczenia i była tu tylko dla dramatyzmu i sztucznego podniesienia stawek.

Śmierć Draala miała znaczenie, kiedy miała miejsce. Wydawała się czymś dużym, bo poza Vendelem Draal był pierwszą pozytywną postacią, która zginęła. A dla widza Draal był ważniejszy niż Vendel. Miał w serialu większą rolę, ark, znaczenie... tyle że nie. Draal stał się narzędziem Gunmara 11 odcinków przed tym jak zginął. Spędził prawie cały sezon jako marionetka. Ale Draal nie był ostatnią śmiercią. Po nim przyszedł Angor, który był naprawdę kiepsko potraktowany. No i nie-śmierć Jima. To tylko uświadamia, że Draal został odsunięty, a później zabity tylko dlatego, że nikt w studio nie uważał go za ważną postać, więc był na liście "można zabić".

To jedna rzecz, którą Wizards zrobiło lepiej. Merlin, koniec końców, był ważną postacią. Miał jakieś znaczenie. Znaliśmy go od Trollhunters i miał bliską relację z protagonistami. Nawet był w tym głupim Intro. Oczywiście, nie re watchowałam jeszcze Wizards, więc wszystko może się zmienić, ale na ten moment, śmierć Merlina wydaje się być ważniejsza.

Podsumowanie

Nie chce mi się do tego robić osobnego posta, więc mam nadzieję, że ktoś dotąd wytrzyma.

Ten finał był naprawdę średni. Momentami słaby. (Morgana) Trzeci sezon to zdecydowanie najgorszy sezon Trollhunters. Nie oznacza to, że jest kiepski, ale wolałabym raczej zobaczyć jeszcze raz pierwszy niż ostatni.

Zaczynam się naprawdę martwić o RotT. Zwłaszcza, że słyszę opinie.

Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że duża część tego, co zostało dla mnie zniszczone w Trollhunters wynika z Wizards albo zbędnego fanserwisu, który zaczęto wplatać do całej serii ToA. Serial ma masę dobrych elementów, nie ważne ile możnaby się czepiać innych rzeczy. I przyjemnie będzie wrócić do tego serialu jeszcze raz... za kilka lat. Mam wrażenie, że po Wizards będę potrzebowała terapii. Nie doszłam jeszcze do tego serialu, a już mam ochotę przeczytać fix-it fic i udawać, że nigdy nie istniał.


Tags
3 years ago

Część 3 mojego "Czemu nie podobał mi się finał Trollhunters"

Spis Treści:

1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? 2. Dwa finały Trollhunters 3. Cała ostateczna walka to bałagan (obecny post) 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie

Cała finałowa scena to bałagan

Wyjaśniłam już jakie mam problemy z narracją, tempem i wszystkim co się łączy z walką z Morganą. Teraz trochę o tym co mi nie pasuje ze sceną samą w sobie.

Morgana pojawia się i wyrzuca Jima na most, koło tego wielkiego wiru. Okej. Po co ta scena istnieje? Morgana nie odizolowała Jima od jego przyjaciół, nawet nie próbowała. W końcu przypominam, że była w pełni świadoma, że Claire ma jej laskę i może w dowolnym momencie zrobić postal do gdziekolwiek będzie Jim, ale nie zaatakowała jej. Nie rzuciła się też na przyjaciół Jima, by ich zniszczyć póki jest daleko. A kiedy już znalazła się z Jimem na moście... rzucała w niego gruzami? Mogła w niego gruzami porzucać też tam gdzie był. A jeśli chciała go wrzucić do wiru, to czemu nie zrobiła tego co wcześniej i owinęła go mackami?

Jej motywacja, żeby w pierwszej kolejności iść za Jimem też nie ma sensu. I nie mówię o logice w stylu "Jim nie miał nic wspólnego z jej utratą ręki", "Jim nie chciał nawet być Łowcą Trolli" czy "Jim był tak samo ofiarą Merlina". Nie, to wszystko to kompletnie inny poziom "bez sensu", który wywodzi się pewnie z tego całego "Morgana wysyłająca swojego wojownika by polował na Łowców Trolli - wojowników Merlina - miało perfekcyjny sens, bo było formą rywalizacji, Evil is Petty itp. Morgana chcąca zniszczyć amulet (i może też Jima) by zniszczyć dziedzictwo Merlina też miałoby sens. Widzieliśmy już, że Merlin wykorzystał rękę Morgany do stworzenia amuletu, nie trzeba nam tego wyjaśnić. Wystarczyłoby coś w stylu "To zemsta na Merlinie. Zamierzam zniszczyć całe dziedzictwo jakie ten głupek po sobie zostawił".

A, no i zapomniałam, że kiedy Morgana rzuca w Jima gruzem ten nie dość, że po prostu stoi i tak, robi uniki, ale kiepsko i nawet nie próbuje odbiec od przepaści? What? Ale jeszcze na dodatek nagle zapomniał, że morze przywołać swój miecz myślą? I to wszystko tylko po to, żeby nie-Claire i nie-Jimowie z zespołu mieli co robić w czasie tego finału przez 30 sekund.

Ale to wciąż nie zmienia faktu, że nie ważne jakiej motywacji by Morgana nie miała, ona nigdy nie jest osobista. Nie w stosunku do Jima. Jim jest tylko środkiem, formą zemsty na Merlinie. I jak widać nie jest dla niej nawet dużym zagrożeniem. Sam Merlin nie jest już problemem, przynajmniej nie według Morgany.

Ale Claire stoi tuż obok i ma laskę! W odcinku czwartym/piątym było widać silny, osobisty konflikt między tymi dwiema. Silny obustronny konflikt. A ponieważ Claire odebrała Morganie jej berło i ma władzę nad portalami, może teraz spokojnie zarówno dostać się do gdziekolwiek-Morgana-wyrzuci-Jima-żeby-z-nim-walczyć-jeden-na-jeden. Albo może stanowić świetną drogę ucieczki. Morgana już udowodniła, że Jim nie jest dla niej przeciwnikiem. Pobiła go z łatwością. Więc dlaczego Morgana ruszyła za nim, zamiast pójść za większym zagrożeniem, do którego ma osobistą urazę? Zwłaszcza, że wtedy scena z Morganą rzucającą Jimem jak lalką miałaby więcej sensu. Chciała go wyeliminować, by iść za Claire. A Claire była zbyt zajęta by iść do niego.

Też całkiem miło, że ekipa ustawiła się w ładnym rządku, żeby Morganie było łatwiej ich złapać. Styl walki Claire opierał się cały czas na tym, że nieustannie się teleportuje, unikając przeciwnika i jednocześnie zadając mu kolejne ciosy. Nie ma powodu czemu miałaby nie pojawić się koło Morgany, tak jak za każdym razem do tej pory przez całą walkę. A Tobie dosłownie poleciał w przeciwnym kierunku niż Aargh. Sekwencja walki jest dość ładna, ale nie ma sensu kiedy zastanowimy się nad tym co wiemy o stylu walki i dotychczasowym położeniu postaci.

Oczywiście, wiadomo czemu to wygląda tak a nie inaczej. Trzeba się było pozbyć dodatkowych postaci, wyrzucić je z walki, żeby stali, patrzyli się i zrobili miejsce dla Angora, Claire i może Jima. Nie trzeba by się było ich pozbywać, gdyby ktoś ich tam nie umieścił w pierwszej kolejności, ale co tam.

Można też z łatwością zobaczyć, że twórcy starają się na siłę dodać dramatyzmu do walki. Prawdopodobnie dlatego, że zdają sobie sprawę, że niewiele emocji w widzach już zostało po pierwszym finale. Dramatyczne ujęcie na wszystkich w grupie, kiedy tylko Angor zdradza? Jest. (to be fair, to jedno zasługuje na pojedynczą reakcję od każdego, a nie zbiorowe "O") Jim przebijający Angora i Morganę? Jest. Morgana rozwalająca miecz na kawałeczki; Jim rzucający się przed przyjaciół, żeby się poświęcić; Angor ginący, żeby uwięzić Morganę (co z jakiegoś powodu dostało dramatyczny krzyk protestu, prawdopodobnie dlatego, że to jedyna śmierć w finale, nawet jeśli ten koleś próbował ich pociachać jakieś piętnaście minut temu) no i na koniec Claire poświęcająca laskę, żeby zamknąć Morganę w Wymiarze Cieni, co z kolei nie ma sensu w kontekście Wizards, gdzie Claire nauczyła się robić portale samodzielnie dzięki księdze Morgany, ale na to będzie czas później.

Koniec końców, dzieje się bardzo dużo dramatycznych rzeczy... większość z nich jedna po drugiej. Przez co prawie nic nie może wybrzmieć. Nawet kiedy Morgana zostaje pokonana, a laska zniszczona, nasza uwaga jest od razu przekierowana na Jima, gdzie dowiadujemy się, że wszystko jest w porządku. I na tym kończy się finałowa walka. Walka, która jest tak niepotrzebna i istnieje tylko dlatego, że ktoś w pokoju pisarskim zorientował się za późno, że Morgana jednak nie będzie złoczyńcom w Wizard, bo mamy jeszcze film i musimy jakoś wprowadzić wstęp do roślinnych mechów. Nie, nie oglądałam Rise of the Titans, ale jeśli te potworki nie wyglądają jak mechy, to nie wiem jak co.

A jakby ktoś wątpił w to, że walka była doklejona na ostatnią chwilę: Blinky ją nawet podsumowuje praktycznie tą samą linijką co zwycięstwo nad Gunmarem dziesięć minut wcześniej.


Tags
3 years ago

Kontynuacja mojego narzekania na finał Trollhunters! Yeay!

Spis treści:

1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? 2. Dwa finały Trollhunters (obecny post) 3. Cała ostateczna walka to bałagan 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie

Dwa finały

Okej, więc, mamy już Morganę jako głównego złego. Nie podoba mi się to, ale okej. Jeśli trzeba. Można by to jakoś rozegrać. Tyle, że to jak to zrobiono skończyło się dwoma finałami. Wspomniałam już o tym wcześniej, ale Morgana jako złoczyńca osłabia Gunmara. Dużą częścią tego jest fakt, że walka z Morganą dzieje się dopiero po zwycięstwie nad Gunmarem. Tak, Merlin poszedł z nią walczyć wcześniej, ale to było głównie rzucanie nim po ścianach w przerwach między walką Jima. Prawdziwa walka z Morganą zaczęła się dopiero w połowie ostatniego odcinka i polegała na tym, że wszyscy zbiegli się na most. Ale o moich problemach z samą sceną będzie później. To jest bardzo, bardzo niedobre z punktu widzenia narracji, ale też przez tempo. Finał dzieła powinien być jego kulminacją, punktem, do którego postacie dążyły od początku - od początku filmu, książki, serialu czy serii akcji. Widz, który podążał z bohaterami od początku powinien być w tym momencie zaangażowany emocjonalne w to co się dzieje. Ale szczyt emocji łatwo i szybko opada. Kiedy emocjonalna część się kończy i bohater wychodzi zwycięsko, napięcie opada. A gdy napięcie opada bardzo ciężko je podnieść. Dokładnie to stało się w Trollhunters. Ponieważ Morgana od początku nie powinna być głównym - czy jakkolwiek realnym - zagrożeniem w tym serialu, głównym emocjonalnym punktem jest starcie z Gunmarem. Kiedy się kończy następuje nawet chwila oddechu. Przez to walka z Morganą wydaje się doklejona. Ciężko się w nią zaangażować emocjonalnie, mimo, że stawka jest teoretycznie znacznie większa - bo kulminacja serialu już nastąpiła. Teraz scenarzyści po prostu chcą ją powturzyć. I najlepsze, że dało się to dość łatwo zrobić inaczej. Lepiej. Pamięta ktoś jak cały czas gadam o zaangażowaniu emocjonalnym? Tak? Świetnie. Sprawa wygląda tak: jak najłatwiej można wywołać u widza zaangażowanie emocjonalne w walkę? Czy nawet w cokolwiek, co się dzieje na ekranie? Bohaterowie! Jeśli bohaterom, do których widz jest przywiązany i których lubi, na czymś zależy, jeśli coś jest dla nich emocjonalne, to wtedy dużo łatwiej zaangażować w to widza. A tak się składa, że mamy nawet w głównej obsadzie kogoś, kto ma bardzo prywatną i emocjonalną relację z Morganą. Gdyby to Claire poszła z Merlinem (i w między czasie jeszcze przeciągnąć na ich stronę Angora) i gdyby to ta trójka ostatecznie zakończyła życie wiedźmy, całość byłaby dużo bardziej emocjonalna. Za dużo postaci w finale nie służy filmowi. Myślicie, że czemu Thanos całkiem przypadkiem wymazał 80% bohaterów Marvela, a nie tylko połowę? I dlaczego większość z nich pojawiała się tylko jako gloryfikowane tło w Endgame? Walka Gunmara i Jima już i tak jest napakowana emocjami. Gunmar zabił Draala - przyjaciela Jima. Jim z kolei zabił Bulara - syna Gunmara. To bardzo osobisty pojedynek, w którym stawki to nie tylko losy świata. Gdyby ta walka, ten punkt kulminacyjny, był przeplatany z bitwą między Morganą, Claire i Merlinem (i Angorem), która również jest bardzo osobista, finał działałby znacznie lepiej. Ponieważ obie walki działyby się równocześnie i przeplatałyby się ze sobą, emocje rosłyby - i opadały - równomiernie. Nie byłoby chwili na uspokojenie się, na opadnięcie emocji. Nie byłoby dwóch punktów kulminacyjnych, bo oba byłyby pokazane w tym samym czasie. Nic nie sprawiałoby wrażenia doklejonego.


Tags
3 years ago

Okej, przepraszam bardzo, ale finał Trollhunters to był bałagan.

Zacznijmy od tego, że ten post jest dłuższy niż niektóre rozdziały moich FF, więc postanowiłam go podzielić na części i tak opublikować.

Mały spis treści z linkami (linki dodam, kiedy wszystko opublikuję):

1. Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawia się Morgana? (obecny post) 2. Dwa finały Trollhunters 3. Cała ostateczna walka to bałagan 4. Dodatkowe uwagi i podsumowanie

Dlaczego w tym serialu w ogóle pojawiła się Morgana?

Morgana powinna być głównym przeciwnikiem w Wizards, serialu skupionym na magii i czarodziejach. Trollhunters, nawet jeśli miało elementy magiczne, skupiało się na walce wręcz. Magia była zazwyczaj bardziej magio-technologią lub narzędziami. Claire, nasza lokalna czarodziejka używała swojej laski gównie do walki w ręcz i co najwyżej teleportowania. Merlin, największy czarodziej, był pozbawiony swoich mocy. Osoby mniej lub bardziej zorientowane w magii, jak Vendel czy Strickler też nie byli nigdy rozpoznawani jako czarodzieje. Kiedy obecność Merlina mogła być uzasadniona stworzonym przez niego amuletem, który był katalizatorem całej serii - obecność Morgany już nie. Tak, była ważną figurą w strefie kultu, ale to jedyna postać w pełni magiczna w serialu, przez co wygląda bardzo nie-na-miejscu.

Na dodatek obniża zagrożenie, jakie stanowi Gunmar i odbiera znaczenie scenie w której tyran ginie. Ta scena powinna być finałem. Gunmar był budowany jako złoczyńca od pierwszego odcinka. Był ojcem Bulara, to o jego uwolnienie chodziło przez pierwsze 13 odcinków. To co robił było motywem napędowym całego serialu.

Tak, Morgana była budowana od pierwszego sezonu, ale nie jako realne zagrożenie. Była odpowiednikiem Merlina: mityczną figurą, która wysłała swojego wojownika na świat i wspierała tą stronę konfliktu, którą uznała za godną. W przeciwieństwie do Merlina jednak nie wybrała Trolli i Ludzi, tylko Gunmara. I tym powinna zostać do końca serialu - mitem. To tak, jakby Po pojawieniu się Merlina, ten przejął dowodzenie nad ekipą i staną do walki i wygrał z Gunmarem...


Tags
3 years ago

Odcinek "So I'm dating a Sorceress" porusza naprawdę poważny problem, który zwykle jest pomijany w serialach: jak duża część romansu protagonisty jest prawdziwa? Jak dużo z tego opiera się na magii, niebezpieczeństwie, walce i ratowaniu świata? Jak dużo z tego ma szansę w normalnych warunkach? I jak bardzo to przeszkadza samym zainteresowanym?

Jim i Claire nigdy nie byli na randce. Cała ich relacja kręciła się przez większość czasu wokół trolli i drugiego życia, które razem prowadzili. Ale co ważniejsze. To może być podstawa do zdrowej relacji. Można na tym budować coś więcej. Relacja może wyjść ponad te podstawy. Ale tylko jeśli obie strony są na to gotowe i tego chcą.

Jeśli nie uda się tego zrobić, to może po prostu dwie strony nie mają aż tak dużo wspólnego jakby się wydawało? Może to był tylko niewinny crush, licealny romans, który za wiele nie znaczył.

Jim i Claire nie odnajdywali się najlepiej w normalnym otoczeniu co nie jest dziwne, kiedy bierzesz pod uwagę, że to ich pierwszy romans w szkole średniej, że to ich pierwsza prawdziwa randka. Ale próbują i jakoś im by się mogło udać, gdyby nie choroba/opętanie Claire.


Tags
3 years ago

Moja opinia i masa niepoukładanych myśli o The Owl House S2E1:

Uwaga, spoilery!

Uwielbiam nawiązanie do pierwszego odcinka pierwszego sezonu na początku. To było zabawne (i całkiem słodkie)

To, że Eda bez portalu (i magii) jest tak trochę bez pracy jest poruszone (jak powinno!) mimo, że można o tym łatwo zapomnieć. Ostatni raz do tego nawiązywali... em... podczas debiutu Lilith? Chyba? (to było tak bardzo na początku s1...)

Also, każda interakcja między Edą i Lilith to czyste złoto i zasługuje na 10/10.

To, że obie siostry mają masę problemów z przystosowaniem się do nowej sytuacji (i że Lilith wciąż musi pracować na zaufanie) jest cudowne. Nawet jeśli w kolejnych odcinkach wszyscy już będą się przyjaźnić, miło jest mieć taki odcinek przejściowy.

No i Luz. Oh, Luz. Luz ma za sobą już dwa odcinki poczucia winy po tym co stało się z Edą (mimo, że Lilith dosłownie żyje z nimi pod jednym dachem i można by do nią tak dużo łatwiej o to wszystko obwinić...) Naprawdę mi było jej szkoda. Zwłaszcza kiedy Eda powiedziała, że specjalnie kupuje ulubione jedzenie Luz... Uwielbiam kiedy Eda matkuje Luz! (i lubię nawiązanie do tego, że Luz najwidoczniej nie może jeść za dużo rzeczy z Boiling Isle)

Hoody i Lilith byli naprawdę zabawni. (ale tak trochę o nich zapomniałam na moment XD)

Chyba teraz wrócę do zachwycania się Lilith, sorry. Ale uwielbiam jej brak poczucia własnej wartości. W przeciwieństwie do Edy, która spędziła ostatnie tygodnie (???) adoptując dzieci i pozwalając 14-latce polepszać jej życie, a wcześniej spędziła lata jako "dziwak" bez miejsca, poza tym, które sama sobie stworzy, dla Lilith bycie potężną wiedźmą i częścią, a później też głową, em... sabatu imperatora? (nie, nie mam pojęcia jak to się tłumaczy na polski. szukałam tego przez 10 minut i nie znalazłam. nie, nie puściłam przetłumaczonego odcinka) było częścią, jeśli nie całą jej tożsamością. To była miarka jej wartości, którą właśnie straciła i musi się z tym pogodzić. Musi to zaakceptować. Albo po prostu rzutuję samą siebie na postać fikcyjną. Czasem się zdarza.

O! Byli piraci! Uwielbiam piratów! I uwielbiam, jak Luz radziła sobie ze wszystkim. I jak miła i akceptująca była załoga wobec niej. Było ich trochę za mało, ale to nie jest show o piratach, więc nie mogę narzekać. (płacze w kącie czekając na nowy rozdział One Piece)

A, no i Eda nauczyła się robić słodkie, małe światełka z papieru. To też się zdarzyło.

Okej, to chyba tyle. Wiem, że to jest chaos i bałagan. To dosłownie moje myśli tuż po odcinku. Mam nadzieje, że kogoś to obchodziło.


Tags
Loading...
End of content
No more pages to load
Explore Tumblr Blog
Search Through Tumblr Tags